Na chwilę opuszczamy Florydę, by zahaczyć o kolejny stan, czyli Georgię. Nasz plan zakładał odwiedzenie uroczej miejscowości Savannah oraz stolicy stanu, czyli Atlanty. Jednak plany jak to plany, choć najlepiej przygotowane, czasami ulegają zmianie. My musieliśmy (przymusowo) rozszerzyć wycieczkę o odwiedzenie nieznanej nam, do tej pory, miejscowości Dublin. Jesteście ciekawi po co? I co w ogóle zobaczyliśmy w tym stanie? Zapraszamy!
Jacksonville i Jacksonville Beach
Zostańmy na chwilkę na Florydzie. 🙂 Po spędzeniu nocy w hotelu w Jacksonville uznaliśmy, że dzień warto rozpocząć od odwiedzenia centrum tego miasta. Następnie kąpiel w ocenie, w położonej nieopodal plażowej miejscowości Jacksonville Beach. Jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy. Udaliśmy się na krótki spacer po śródmieściu, odwiedziliśmy Jacksonville Landing, port i deptak nad rzeką. JAX, jak mawiają miejscowi, to typowo biznesowe miasto, bardzo rozległe i mało zatłoczone. Po krótkim spacerze pojechaliśmy na wschód w kierunku oceanu, aby odetchnąć na miejscowej plaży.
Jacksonville Beach to typowo turystyczna miejscowość z szeroką plażą, molo dla wędkarzy i masą kolorowych, mniej i bardziej tandetnych, sklepików. Dotarliśmy na plażę, rozłożyliśmy kocyk i od razu pobiegliśmy w stronę oceanu. Nie spędziliśmy tu jednak zbyt wiele czasu, bo czekała na nas dalsza droga i… perspektywa zwiedzenia jednego z piękniejszych miast USA czyli Savannah. ❤
Savannah
Z Jacksonville do Savannah jedzie się około 2 godziny. Po drodze, na granicy stanów warto zatrzymać się w informacji turystycznej, gdzie otrzymacie darmowe foldery i informacje na temat graniczących ze sobą stanów. Kolorowy automat skusił nas i spróbowaliśmy swojego szczęścia grając w Power Ball Georgia Lottery… Stety albo niestety, kto ma szczęście w miłości, na wygraną w loterii chyba liczyć nie może. 🙂
Savannah to najstarsze miasto w Georgii (z początku XVIII wieku). Jest jednym z pierwszych miast stanu, które powstawało w oparciu o jakiś plan. Efektem tego jest bardzo uporządkowany układ ulic, parków i skwerów, niezmieniony po dziś dzień. To właśnie architektura oraz zielone oazy stworzone między ciasno ulokowanymi uliczkami są znakiem rozpoznawczym i tym, co najpiękniejsze w Savannah! Nasze zwiedzanie tego tajemniczego miejsca rozpoczęliśmy w Visitor center (zostawiliśmy tu samochód). Wzięliśmy mapkę i po ustaleniu naszej trasy zwiedzania, z jednym z pracowników punktu informacji turystycznej, ruszyliśmy w drogę.
Wiodła ona przez przepiękne uliczki Savannah. Kolonialna i angielska architektura robi wrażenie! Jednak, to przyroda, dodaje temu miastu najwięcej uroku i tworzy niesamowity klimat. Co kilka przecznic napotykaliśmy zadbane skwery porośnięte rozłożystymi, starymi dębami. Drzewa pokrywa oplątwa brodaczkowata… 🙂 Śmieszna nazwa! 🙂 To coś, co pokrywa gałęzie drzew i mrocznie z nich zwisa, nazywane jest inaczej hiszpańskim mchem. Przy każdym skwerze, oprócz licznych roślin, znajduje się jakiś pomnik lub tablica informacyjna. Odnaleźliśmy, za poradą pracownika Visitor Center, pomnik Kazimierza Pułaskiego, który walcząc o niepodległość Stanów Zjednoczonych, zginął w okolicach Savannah. Pułaski to bohater nie tylko tego miejsca, ale i całego USA. Stąd wiele ulic, placów, skwerów nosi jego imię. Kolejną osobą kojarzoną z Savannah jest Forest Gump. Historia tej postaci, rozpoczyna się na ławce znajdującej się właśnie w tutaj. 🙂
W trakcie spaceru udało nam się dotrzeć do Forsyth Park. Oprócz licznych placów zabaw i pięknej fontanny znajduje się tu muszla koncertowa, gdzie własnie odbywał się Festiwal Muzyki Jazzowej. Spędziliśmy więc chwilkę z mieszkańcami, słuchając dobrej muzyki i zajadając się pysznymi lodami.
Po chwili odpoczynku skierowaliśmy się na północ, gdzie mogliśmy pospacerować nad brzegiem rzeki, która nazywa się tak samo jak miasto. 🙂 Zmierzając nad Savannah River, mijaliśmy wiele pięknych budynków, w tym ratusz miejski czy siedzibę SCAD (Savannah College of Art and Design). Riverwalk w Savannah to miejsce skupiające życie turystyczne. Znajdują się tutaj liczne restauracje, sklepy z pamiątkami, stragany z rękodziełem, a czas umilają uliczni grajkowie. Gwar i radość obecna w tym miejscu silnie kontrastuje ze znajdującym się tuż za ratuszem pomnikiem przypominającym słusznie minione czasy strasznego niewolnictwa. W miejscu tym mieszkańcy i odwiedzający Savannah, oddają hołd zniewolonym i dziękują afroamerykanom za wkład włożony w budowanie Stanów Zjednoczonch Ameryki. Pod pomnikiem znajduje się tabliczka z napisem (w wolnym tłumaczeniu): „Zostaliśmy porwani z kontynentu afrykańskiego i sprzedani jako niewolnicy. Leżeliśmy wszyscy na brzuchu w ładowniach statków pośród ekskrementów, moczu i martwych współtowarzyszy, których ciała codziennie wyrzucano poza burtę. Dziś stoimy tu z wiarą…”
Po chwili zadumy i rozmowie na smutne tematy, udaliśmy się na dalszy spacer wzdłuż brzegu rzeki, obserwując gwarne życie mieszkańców i miłe widoki. Doszliśmy do Pomnika Machającej Dziewczyny, która przypomniała, że pora żegnać się z uroczym miasteczkiem. Zbliżał się wieczór, a przed nami około 4 godziny drogi… Uznaliśmy więc, że trzeba wracać do auta i ruszać w stronę Atlanty, gdzie mieliśmy zaplanowane następnego dnia wiele atrakcji… 😀
Dublin
Zdążyliście nas już trochę poznać, także wiecie, że nasz plan podróży zawsze jest dopracowany i dobrze przemyślany. 🙂 Zgodnie z nim przed godziną 19 mieliśmy wyjechać z Savannah, aby jeszcze przed północą dotrzeć do hotelu na przedmieściach Atlanty. Wiedzieliśmy, że atrakcje jakie zaplanowaliśmy następnego dnia w Atlancie wynagrodzą nam tę wieczorną podróż w 100%… Niestety nie wszystko da się przewidzieć i niespodziewanie, gdzieś w połowie drogi, zmuszeni byliśmy zjechać z zaplanowanej trasy do nieznanej nam miejscowości Dublin do… lokalnego szpitala! Powodem tej wizyty, było złe samopoczucie Kariny, które nas dość mocno przestraszyło. Nie planowaliśmy takich (wątpliwej jakości) „atrakcji”, ale przygotowując nasze podróże, nigdy nie zapominamy o ubezpieczeniu. Nieco niepewni i przestraszeni rozpoczęliśmy tłumaczenie objawów. Okazało się, że bez większych problemów, po rejestracji, wypełnieniu kilku formularzy (po około 20 minutach od zaparkowania samochodu), Karina znalazła się w jednoosobowej sali wyposażonej we wszelkiej maści urządzenia medyczne. Lekarze od razu zabrali się do pracy! Przeprowadzili badania krwi, wnikliwy wywiad, a nawet tomografię komputerową… Wszystko po to, aby w ciągu niespełna 2 godzin poznać przyczynę złego samopoczucia Kariny. Okazało się, że był to szok termiczny, połączony z lekkim odwodnieniem… Medycy uzupełnili więc elektrolity, przekazali nam milion wskazówek i receptę, i pozwolili zwiedzać dalej. 🙂
Zastanawiacie się pewnie skąd szok termiczny? 🙂 Amerykanie kochają klimatyzację! Lubują się w ustawianiu naprawdę nieprzyzwoitych temperatur. Nieistotne czy jest to restauracja, stacja benzynowa, sklep czy cokolwiek innego… zawsze jest tam zimno. 😦 Klimatyzacja działa ZAWSZE na 100%, a temperatura jaką zazwyczaj mogliśmy dostrzec na wyświetlaczach to 63-65 stopni Fahrenheita czyli 16-18 stopni Celsjusza !!! Na zewnątrz było zazwyczaj 30-35 stopni. Amplituda była zatem PIORUNUJĄCA. Szczególnie dla „polskiego” organizmu, który nie jest przyzwyczajony ani do takiej wilgotności, ani tak wysokich ciągłych temperatur,a tym bardziej do tak nagłych zmian temperatury… Od tego czasu Karina, ku zdziwieniu lokalnych fanów mrozu, po miejscach publicznych zaczęła chodzić w bluzie. 🙂
Koniec końców, dotarliśmy do Atlanty po 3 w nocy, wydłużyliśmy dobę hotelową i korygując plan na kolejny dzień, spaliśmy do 12. 🙂 Nauczyliśmy się jednak, że mimo najszczerszych chęci, organizm sam odmawia posłuszeństwa i buntuje się przeciwko, nienaturalnym dla siebie zjawiskom.
Nauczeni naszym przykładem, pamiętajcie o dobrym ubezpieczeniu na podróż i przygotowaniu odpowiedniego niezbędnika, ratującego Was w kryzysowych momentach (o tym pewnie z czasem napiszemy w radach praktycznych).
Co nas nie zabiło, to z pewnością sporo nauczyło! 🙂
Love is the answer !!!
Więcej wpisów o naszych wakacjach na Florydzie i w Georgii
6 komentarzy Dodaj własny